Muzyka w adwokackiej todze (16)

Muzyczne science fiction

 

Stanisław Lem, już ponad pół wieku temu, zastanawiał się nad przyszłością  relacji człowieka z robotami (dzisiaj byśmy powiedzieli – komputerami) i możliwymi skutkami uzależnienia się od nich. Co by nie mówić, wizje tego wybitnego intelektualisty i pisarza, powoli, acz systematycznie, sprawdzają się. Strach pomyśleć, co będzie dalej… Póki co – komputer wydaje się naszym błogosławieństwem. Choć czasami potrafi być też przekleństwem. Ot, przypomniałem sobie historię sprzed lat, gdy w kilku stanach USA, na skutek awarii komputera, przez kilkadziesiąt godzin nie było prądu. To wystarczyło do istnego kataklizmu.

Oczywiście komputery bardzo dobrze zadomowiły się również w świecie muzyki. Może to jeszcze nie dowód na zaplanowaną przez nie ekspansję w cywilizację człowieka, ale faktem jest, że nie ma takiej płyty, którą by nagrano bez pomocy komputera i większych przedsięwzięć koncertowych, podczas których z niego by nie korzystano, a koncerty unplugged stały się wydarzeniem. Powstał też odrębny gatunek muzyczny – muzyka elektroniczna, w której komputer odgrywa zasadniczą, chociaż – na szczęście – wciąż nie najważniejszą, rolę. Wypada przy tej okazji choćby wspomnieć o niemieckich zespołach Tangerine Dream i Kraftwerk, o dokonaniach Klausa Schulze, Edgara Froese, Petera Baumanna czy Jean-Michela Jarrea.

Komputery i przeróżne instrumenty elektroniczne, w rękach zdolnych muzyków, stwarzają  ogromne możliwości i potrafią przynieść niezwykłe efekty. Na szczęście, również muzyka elektroniczna najpierw powstaje w głowie człowieka, który ostatecznie decyduje o tym, w jakim kształcie trafi ona do słuchaczy. A coraz doskonalsza aparatura jest wyłącznie narzędziem, służącym osiągnięciu, założonego przez artystę, celu. Najczystsze dźwięki, idealnie wysterowane pogłosy i inne efekty akustyczne, osiągnięte właśnie dzięki elektronice i komputerom, nic nie dadzą, gdy sama kompozycja będzie do….niczego.

Za miliardy dolarów, naukowcy i muzycy z całego świata, skonstruowali komputer najnowszej generacji, o nieznanej dotąd wydajności. Do jego pamięci  wprowadzono wszystkie znane melodie, dźwięki, odgłosy, akordy i tonacje (dając przy tym maszynie możliwość stworzenia nowych, własnych). I wydano jej tylko jedno polecenie: skomponowania muzyki doskonałej, o niebiańskiej harmonii – czyli muzyki wszech czasów. Spodziewano się olśniewającego efektu, szczególnie gdy komputer oznajmił, że na wykonanie zadania potrzebuje aż roku. Ostatniego dnia, cały świat wstrzymał oddech. W fabrykach i urzędach nie pracowano, w szkołach nie uczono, w sądach nie sądzono. Wszyscy czekali na rezultat pracy supermózgu. Napięcie sięgało zenitu! A gdy wyznaczony czas minął, z głośników popłynął …..śpiew słowika.

Ta, wzorowana na literaturze fantastycznej, wymyślona przeze mnie historia uczy, że również w muzyce prostota jest cnotą i czasem nawet maszyna potrafi ją docenić. I wracamy do początku felietonu, albowiem od doceniania do abstrakcyjnego myślenia – już tylko krok.                                                                                                                           

Maciej Korta