Muzyka w adwokackiej todze (23)

Kapral Wojtek

 

Niedawno otrzymałem pozdrowienia z Sopotu, do których dołączono zdjęcie, wykonane na reprezentacyjnej ulicy im. Bohaterów Monte Cassino. Widać na nim sporych rozmiarów pomnik, przedstawiający niedźwiedzia w mundurze wojskowym, siedzącego na skrzyni i pozdrawiającego przechodniów uniesioną łapą. Aby było ciekawiej, stoi on na terenie przykościelnym, co czyni sprawę jeszcze bardziej tajemniczą. Zapewne wielu zna historię tego misia, ale tym, którzy jej dotąd nie poznali – pragnę ją przybliżyć. Otóż pomnik ten upamiętnia Wojtka – niedźwiedzia brunatnego, który od 1942r. towarzyszył żołnierzom 2 Korpusu gen. Władysława Andersa w drodze z Iranu do Szkocji, na całym jego szlaku bojowym na Półwyspie Apenińskim, łącznie z Monte Cassino, Ankoną i Bolonią. We wspomnieniach żołnierzy, Wojtek był przedstawiany jako wierny i aktywny kompan ich żołnierskiego trudu i zapewne dlatego został kapralem 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii. Jego wyjątkowe wyczyny są naprawdę godne poznania. Wystarczy za wiarygodnymi relacjami naocznych świadków podać, że bohater felietonu podczas bitwy o Monte Cassino pomagał nosić skrzynie z amunicją artyleryjską! Stąd też możemy się domyślić, co zawiera ta, na której siedzi na sopockim pomniku.

            Nic więc dziwnego, że Wojtkowi postawiono pomniki w Warszawie, Sopocie, Krakowie, Szczecinie, Żaganiu, Szymbarku, Londynie, Cassino, Edynburgu, Imoli, Grimsby i Duns.  Poświęcono mu piosenki, filmy i wydawnictwa pocztowe, jego imieniem nazwano ulice, a uczennice wrocławskiej Szkoły Podstawowej nr 63 wymyśliły poświęconą mu grę planszową „Miś Wojtek”. Mam nadzieję, że niedługo i Wrocław upamiętni tego bohatera w niedźwiedziej skórze, którego tułaczy los symbolicznie przypomina dzieje milionów Polaków, w tym tysięcy tych, którzy po wojnie zasiedlili i odbudowali nasze miasto.   

          Skoro już mowa o Monte Cassino, to nie można zapomnieć o pieśni o makach rosnących na polu tej krwawej bitwy. Przypomina mi się pewna scena z serialu „Dom”. Niedługo po zakończeniu wojny, na dancingu orkiestra zaczyna grać do tańca właśnie „Czerwone maki”. I wówczas z sali pada okrzyk:”Tego się nie tańczy!”, a gdy nie przynosi on efektu, pozostali uczestnicy zabawy siłą egzekwują realizację tego zakazu.

Jak na cykl „Muzyka w adwokackiej todze”, to felieton o mało muzycznej treści, choć z drugiej strony, myśląc o wzruszającej historii Wojtka, piszę w nim o tym, co mi w duszy gra.

 

 

    Maciej Korta